poniedziałek, 7 marca 2016

Piąty raz

"Wcale nie jest za późno, by szukać świata ze snów"

Nie ma minuty, podczas której przez moją głowę nie przeleciałoby setki myśli, a jednak gdy biorę 
komputer i próbuję coś napisać, wydaje się to być tak trudne. Nie potrafię skleić zdania i nie wiem na jaki temat mam ochotę się wypowiedzieć. Siedzę tak z kubkiem gorącej herbaty, ulubioną muzyką w tle i rozpoczynam pisać piąty post. Piąty początek, piąte rozwinięcie i piąty koniec. Zupełnie, jak w naszych życiach. Rozpoczynanie czegoś po raz kolejny, trudne początki i kroki, które wydają się być zupełnie nowe. Czasem jest to tak uciążliwe, że wydaje się być nie do uniesienia. Budowanie od podstaw czegoś, co już jest nam dobrze znane, a jednak do czego straciliśmy dotychczasowe zaufanie, siłę, radość albo chociażby pieniądze. Powielanie kolejnego procesu wydaje się być tak ciężkie przede wszystkim ze względu na swoją nudę i rutynę. Coś, co mieliśmy okazję już spróbować nie jest tak zaskakujące i inspirujące, nie jest niespodzianką, która dotąd była szkatułką pełną tajemnic i przyprawiała o dreszcze podniecenia. Historię, którą mamy możliwość powtórzyć kojarzymy z tą samą fabułą zapominając, że tylko zamysł jest przecież podobny. Rozwód jest momentem zakończenia związku, po którym wielu z nas decyduje się na kolejne formalne relacje z drugim człowiekiem. Czy jednak powtórna próba założenia rodziny będzie identyczna, jak ta pierwsza tylko ze względu na to, że spotkamy kogoś, zakochujemy się i decydujemy na przypieczętowanie tego prawnie? Zapominamy, że osoba, która staje na naszej drodze jest zupełnie inna począwszy od kodu DNA, na umiejętnościach kulinarnych kończąc.
To tylko prosty przykład, na którym chciałam przybliżyć swoje myślenie. Ciężko nam się coś powtarza, a w końcu te rutynowe sytuacje tworzą nasze istnienie i nie możemy ich przeskoczyć. Nie ominiemy ich chociażby ze względu na innych ludzi, na których myślenie i uczucia nie mamy wpływu albo ze względu na sytuacje losowe, których sama nazwa wyjaśnia ich nieprzewidywalność. Coś, co jest oczywiste jest nudne, to chyba naturalne. Nie pójdziemy do kina na film, który widzieliśmy pięćdziesiąt razy, chociażby z szacunku do pieniędzy, które musielibyśmy wydać by zobaczyć po raz kolejny to samo zakończenie, które nie jest niczym zaskakującym. Podobnie jest z naszymi życiami. To zupełnie ludzkie, że człowiek boi się powielać pewne czynności, czy stany, które w przeszłości nie spełniły jego oczekiwań i go zawiodły. Smutne jest to, że ze względu na cząstkę takiej obawy często rezygnujemy z własnego szczęścia, osiągnięcia sukcesu i wejścia na szczyt, czy to zawodowy, czy prywatny. Zapominamy, że z każdym potknięciem, wyciągamy nowe doświadczenia i doznajemy lekcji, z której możemy tak wiele się przecież nauczyć. Wciąż jednak mamy w tyle głowy, pamięć o zdartych kolanach, po których być może i zostały delikatniejsze bądź głębsze blizny, ale w końcu to one definiują, kim jesteśmy i odróżniają nas od innych. Przysłowie mówi "nie wchodzi się trzy razy do tej samej rzeki". A mi się wydaje, że do tej rzeki, która próbowała nas podtopić wejść nie można z takim samym ekwipunkiem i umiejętnościami, jak za pierwszym razem. Bo tak naprawdę nic się nie zmieni, gdy i my się nie zmienimy. A wystarczy przecież poduczyć się pływania, albo chociażby zabrać ze sobą ponton i już będzie łatwiej.. 
Będziemy wchodzili w nowe związki, zmieniali mieszkania, samochody, lodówki, będziemy planowali kolejne wakacje, będziemy uczyli się do następnego egzaminu, a potem będziemy podbijali nowe miejsca pracy. I będziemy to robić chociażby po pięć razy. Za każdym jednak coś się zmieni i nawet jeśli nie metodą rewolucji, to równomierną, powolną, ale skuteczną ewolucją. Nigdy nie będzie tak samo. I nie oznacza to od razu, że będzie lepiej lub gorzej. To Ty zdecydujesz, czy dana sytuacja Cię zadowala, czy chcesz ją powtórzyć, chociażby ten piąty raz..

środa, 3 lutego 2016

Miejsce na coś nowego

"Nikt nie powiedział, że dobre decyzje nie będą cię ranić"

Pozbycie się czegokolwiek w większość przypadków łączy się z odczuwaniem jakiegoś bólu. O mniejszym lub silniejszym natężeniu, ale mimo wszystko. Kiedy coś wyrzucamy, może wymieniamy, lub po prostu porządkujemy łapiemy się na sentymentalności, powracaniu myślami nawet w najdalszą przeszłość, którą przecież i tak potrafimy przywołać z najmniejszymi szczegółami. Żałuję, że nie posiadamy umiejętności poczucia faktury i ciepła dłoni albo usłyszenia tonacji głosu. O wiele łatwiej, żyłoby się z niewygodną przeszłością, będąc wyposażonym w te zdolności.Dla wielu z nas powrócenie myślami wstecz łączy się z westchnieniem niezadowolenia. Często dążymy do ukończenia czegoś, a kiedy faktycznie ma to miejsce, jesteśmy zawiedzeni. Tak jest z ulubioną książką, na której finał wyczekujemy z każą przewróconą kartką, a kiedy on następuje żałujemy, że nie odwlekaliśmy tego momentu. Może to nas spotkać na wakacjach, podczas których skreślamy dni do powrotu do upragnionego domu, a kiedy już pakujemy walizki i wracamy, żałujemy, że wybraliśmy tak krótką ofertę. Dotyka nas to podczas edukacji, kiedy narzekamy na stos zadań domowych, pozapowiadane prace klasowe na miesiąc na przód, ale jednak, gdy otrzymujemy końcowe świadectwo i czeka nas dorosła rzeczywistość, zazdrościmy maluchom ruszającym w tornistrach do szkoły. Koniec czegokolwiek łączy się z nieodwracalną, bo w końcu dokonaną sytuacją. Bywają takie zakończenia, które bolą bardziej niż wszystkie pozostałe i, na które nie da się do końca przygotować. Zdarza się, że ich nie akceptujemy, nie rozumiemy i nie chcemy się z nimi pogodzić. To najgorsza z możliwych opcji, a jednak tak częsta. Nie mogłabym tego wszystkiego pisać, gdybym nie miała w danej kwestii żadnych doświadczeń. Mi też przyszło, z resztą, jak każdemu człowiekowi, kończyć z czymś w sposób niezwykle przykry i doniosły. Może nie jest to czas, po którym mogę jednogłośnie stwierdzić, że koniec oznacza początek, ale coraz intensywniej wcielam to w życie. Przeszłość wydaje mi się niezwykle atrakcyjna i pociągająca. Dlatego tak trudno mi się ją zamyka na cztery spusty i zostawia w spokoju. Często rozdrapuje, analizuję, rozmyślam. Czy jest to jednak potrzebne? Zależy od tego w jakim celu to robisz. Jeśli chcesz zauważyć swoje wady, dostrzec błędy i popracować nad nimi, nie ma w tym nic wadliwego. To zdrowe wyciągać lekcje na przyszłość. Kiedy jednak kręcisz się w okół ubiegłych lat w celu rozmarzenia się, dlaczego to się skończyło, czemu nie powróci, tak bardzo żałuję, to jesteś w ślepej uliczce. Jakie pozytywne skutki na Twoje życie ma ciągłe zadręczanie się pytaniami i oskarżeniami? Zaakceptowanie końca łączy się ze złożonym procesem, który jednak można przebyć. Spróbuj zanalizować to inaczej. Przestań skupiać się na stratach i zauważaniu samych braków, jakie teraz zaczynają doskwierać. Spójrz na to skutkiem zysków. Tracąc coś, kończąc lub opuszczając, robisz miejsce dla czegoś nowego. Może nie od razu będzie to zadowalające, ale z czasem osiągniesz punkt, który zaszczepi w Tobie siłę do działania. Pomyśl, że możesz zrobić wiele, ale ciężko się przemierza drogi z ogromnym bagażem przeszłości. 

niedziela, 24 stycznia 2016

Dwa tygodnie, córciu

Ozdrów mnie, ozdrów mnie


Pamiętam pewną rozmowę z moją mamą. Siedziałam sobie samotnie na łóżku, które kiedyś było w stanie pomieścić dwa ciała i płakałam. Mocno i najszczerzej, jak tylko potrafiłam. Uwalnianie emocji w postaci wylewania łez, krzyku, śmiechu czy jakiejkolwiek innej czynności, także musi być szczere. Nawet przed samym sobą, a chyba właśnie szczególnie wtedy. Więc siedzę tak, ciągnę nosem i już nawet zapominam o wycieraniu słonych policzków. Siada obok mnie kobieta, która bije ogromną miłością do mnie. Patrzy na mnie z czułością i współczuciem, choć może już dawno zapomniała, jak to się czuje. Próbuje pomóc, wysłuchać nie przerywając i nawet nie reagując na rzucane przekleństwa. Pamiętam zdanie, jakie wtedy wypowiedziała, a brzmiało ono następująco "wiesz, kiedy wyjechała Twoja siostra na studia tęskniłam dwa tygodnie, potem mi w miarę przeszło i zaczęłam sobie wszystko układać. Daj sobie te dwa poniedziałki, wtorki, środy i tak dalej. Zobaczysz, że będzie Ci lepiej". Dziś mogłabym do niej podejść i powiedzieć, że dałam sobie rok, dwanaście miesięcy, trzysta pięćdziesiąt sześć dni i nie czuję się lepiej. Chyba nie odziedziczyłam po niej radzenia sobie z rozczarowaniem, bólem, stratą i tęsknotą. Albo po prostu im więcej napotykasz ich w swoim życiu, tym łatwiej jest Ci je zaakceptować. Zmiana czegokolwiek zaczyna się w momencie, w którym dostrzegasz wadę lub błąd, którego chcesz się wyzbyć lub nad nim popracować. Ale musisz to wiedzieć Ty, nie osoby postronne, które szepczą Ci od samego początku, że coś jest nie tak. Zmiana pod presją kogokolwiek jest fałszywa i nie przyniesie zamierzonym efektów. Nie wiem, jak dla Ciebie, ale dla mnie szczerość jest najważniejsza. W czymkolwiek i wobec kogokolwiek. To smutne, ale często jesteśmy nieprawdziwi dla samych siebie. Oszukujemy odbicie w lustrze i nawet tego nie zauważamy lub zauważać nie chcemy. To trochę niehigieniczne zachowanie wobec naszej metafizycznej strony, która ma prawo rozwijać się przez cały żywot. Ale chce to robić w czystej atmosferze pod zdrowym przymusem. Nie chorymi nakazami i zakazami innych. Tyczy się to wszystkiego. Chęci schudnięcia, podjęcia decyzji o wyprowadzce, zmianie pracy, czy chociażby wyrzucenia z naszego życia, kogoś kto za wszelką cenę chce w nim zostać. Problem, że to raczej skrawki i korzenie tego kogoś w nas siedzą, a nie ta rzeczywista osoba, która w danej chwili pije wino z kimś innym, śmieje się ze słabych żartów i zasypia obok innych ust. Kiedy podejmujesz decyzję o zmianie czegokolwiek to musisz mieć świadomość jednostronności danej sytuacji. Ciągły efekt jojo, tęsknota za starym mieszkaniem, rozpamiętywanie szefa, czy przeglądanie wspólnych zdjęć z ex, jest niedozwolone i zaburza cały proces, nad którym tak ciężko się pracuje. Pamiętać trzeba jednak, że wysiłek przynosi efekty, więc praktycznie da się zrobić wszystko. Moim problem od zawsze jest przywiązanie. Od zawsze to znaczy od wtedy, kiedy to zauważyłam, zrozumiałam i przyznałam się do tego. Można to traktować, jako wadę i zaletę. Jednak pośród dzisiejszej rzeczywistość, wyzwolenia i traktowania życia, jako krótką przygodę, moja chwilowa zaleta zamienia się w mocną wadę, która często bywa nie do zniesienia. Przy rozmowie z moim przyjacielem, któremu kolejny raz płakałam w ramię, usłyszałam, że to piękne, że potrafię, tak pokochać w świecie pełnym kłamstwa, chwil i jednorazowych akcji. Nie chcę nikogo oceniać i musicie mi uwierzyć, że toleruję bardzo wiele, o czym będą mogły przekonać się osoby zostające tu na dłużej. Nie chcę też traktować się, jako coś wspaniałego, czy nierównego innemu człowiekowi, bo nie to miałam w zamiarze. Mam ochotę wspomnieć o tym, że lubię swoją wrażliwość. Wrażliwość, która często krzyżuje mi plany, bywa nieprzewidywalna i często nie wypuszcza mnie z łóżka przez cały dzień. Lubię ją, bo dzięki niej jestem, jaka jestem. Widzę, co widzę. Czuję, jak czuję. Jestem dla jednych skazą, dla innych błogosławieństwem. Muszę jedynie zaakceptować fakt tego, że nie będę kochana przez wszystkich, a tego bardzo bym chciała. Chyba dlatego, że miłości i czułości w moim życiu jest za mało. A najczęściej to ja za ten fakt odpowiadam. Mam w sobie aż jej nadmiar, ale albo ciężko mi się o niej mówi, albo nie jestem gotowa dać jej osobie, która w danym momencie by tego oczekiwała. Wbrew temu, co tu piszę i, co będę pisała, mówienie o uczuciach jest trudne. Pisanie to pestka i sama przyjemność, oddech na mrozie, taka pauza i chwila do refleksji, którymi nadmiernie grzeszę. Czasem szuflada nie wystarcza, a mówienie do siebie zaczyna wydawać się chore. Blog wydaje się być dobrą alternatywą i świetnym rozwiązaniem. Czy tak będzie?